środa, 22 lutego 2012

Nowy gatunek muzyczny?

 http://upcloze.com/wp-content/uploads/2011/12/1273751744288.jpg 

Kwestia poświęcona jest dubstepowi, czyli gatunkowi muzyki elektronicznej, o którym dzięki młodszym znajomym dowiedziałem się latem 2010 roku. Poczatkowo myślałem, że dubstep pozostanie podgatunkiem tzw. - złośliwie mówiąc i naturalnie upraszczając - techniawy i poza nią nie będzie wykraczał, ale zyskał akceptację, jak widać.



Pierwszy raz łączenie dubstepu z innym gatunkiem zauważyłem na nowej płycie Sublime w piosence Safe and Sound. Nie dało mi to bardzo do myślenia, nie dostrzegałem w tym żadnej istotnej tendencji, ale jak się okazuje myliłem się. Na nowej płycie Korna też mamy do czynienia z wykorzystaniem świdrującego dźwięku. Właściwie została ona w całości zremiksowana dupstepowo, choćby w Get Up albo Narcissistic Cannibal. Zatem może być coś na rzeczy i warto tej stylistyce przyjrzeć się. Co więcej, wokalista Korna, Johnatan Davies, twierdził, że Korn grał dubstep zanim w londyńskich dyskotekach na przełomie XX i XXI wymyślono dubstep.

Na dubstep bardziej zwróciłem uwagę, gdy byłem (między czerwcem a wrześniem 2011 r.) w Amsterdamie i kilka razy odwiedziałem ze znajomymi klub Overtom 301. Za każdym razem, gdy byliśmy w tym przybutku kultury alternetywnej, to występował ktoś, kogo instrumentarium stanowiły laptopy i miksery. Nie widziałem tam ani razu zespołu grającego na instrumentach muzycznych, jakie można nabyć w sklepach z instrumentami. Później, gdy przypadkowo trafiłem na internetowe doniesienia nt. zespołu Modestep na stronie internetowej Polskiego Radia. Jest to ciekawy przykład łączenia instrumentarium informatycznego z muzycznym, co prezentuje choćby poniższy teledysk.



Na polskim podwórku, minionej jesieni mogliśmy zapoznać się z kawałkiem Pezeta Co mam powiedzieć. W nim Sydney Polak, czyli realizator albumu też używa dupstepowych wstawek. Imperium dubstepu powiększa swoje terytorium.

A jaki włąściwie jest ten cały dubstep? Czym różni się od znanych, starych fragmentów muzyki trance techno z lat świetności berlińskich LoveParade. Można mówić, że funkcjonalnie niczym, bo też jest to dyskotekowa muzyka elektroniczna. Część fanów pwnie zwraca uwagę na zmianę nastroju muzyki. Trance techno jest euforyczne, podczas gdy dubstep tej euforii tyle nie wykazuje.

Najbardziej charakterystyczne muzycznie jednak jest używanie ,,ryrającego'' basu - tzw. wob-wob albo wobble. Owo drżenie (ang. wobble) przez to, że modyfikuje dźwięk może kojarzyć się z brzmieniem gitarowego efektu overdrive albo disrtortion, który bazuje na modyfikacji amplitudy dźwięku. Wob-wob z kolei powstał inaczej poprzez wykorzystanie technicznej możliwości wielokrotnego dzielenia loop'y na pół, jak zdradza w instruktażowym filmiku niemiecki twórca.


Czy istnienie dubstepu łączy się w jakikolwiek sposób z tematyką społeczną? Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Myślę, że zarówno fani, jak i twórcy odczuwają potrzebę kreowania nowości, odróżniania się od poprzednich pokoleń twórców i stworzenia nowego, swojego gatunku muzycznego, z którym młodzi będą się utożsamiać. Zarówno jako producenci, konsumenci i prosumenci. Skrótowo mówiąc: kto nie z nami ten wapniak (mówi się jeszcze tak?). Tak jak Lady Gaga muzycznie nie wiele różniła się od Madonny, tak dubstep przez swój wobbling i użycie efektu delay, czy mówiąc językiem gier komputerowych slow motion różni się od techno. Z perspektywy socjologicznej tworzenie i słuchanie dubstepu będzie na pewno przede wszystkim odnosiło się do dwóch kluczowych potrzeb o genezie społecznej. Potrzeby tożsamości i potrzeby przynależności, że pozwolę sobie przywołać tytuł jednej książki.

Inną sprawą jest obniżenie poziomu euforyczności tego rodzaju  muzyki elektronicznej. To z kolei może wiązać się z przemianami mentalności czy też nastrojów społecznych w ostatnich latach, lecz oczywiście nie chcę zakładać, że po 2000-którymś-tam roku młodych w krajach rozwiniętych ogarnął pesymizm i dekadencja, co przełożyło się na powstanie niekiedy mrocznego dubstepu.


Odpowiedź na niektóre wątki w dyskusji nad wpisem: Brednie śmiesznego wodoleja o dubstepie.
Share:

sobota, 11 lutego 2012

Tekst piosenki w roli 'socjologicznego' komentarza

 http://mainhg.demotywatory.pl/uploads/201005/1274449864_by_meti_500.jpg

Dzięki fejsbukowej aktywności Katarzyny M. Wyrzykowskiej (doktorantki IFiS PAN piszącej o muzyce w życiu codziennym współczesnej młodzieży) zapoznałem się z całkiem ciekawym video-blogiem niejakiego Nathana Palmera (socjologa i antropologa z Georgia Southern University) pt. SociologySounds (socjologia brzmi?). P. Nathan mając zacięcie pedagogiczne proponuje, aby w dydaktyce studentów socjologii posługiwać się popularnymi piosenkami. Wszystko po to, aby wzbudzić zainteresowanie znudzonego studenctwa. 


Find. Play. Share. Oto idea strony, z której można czerpać inspiracje do efektownego zaczęcia dowolnych zajęć z socjologii. Od społecznych nierówności, przez kwestie genderowe aż po zagadnienia ekonomiczne czy etnorasowe. Oczywiście można też zamieszczać własne piosenki i tym samym przyczyniać się do rozwoju strony oraz dydaktyki socjologicznej.

To, że teksty piosenek bywają komentarzem do współczesnych kwestii społecznych czy politycznych jest dobrze znane, w Polsce najczęściej z twórczości Kazika Staszewskiego, który z socjologią na Uniwersytecie Warszawskim przez kilka lat miał coś wspólnego jako student. Zresztą Kult w piwnicach przy Karowej 18 w Warszawie miał swoją salę prób. O jego związkach z socjologią można poczytać w wydanej przez Warsztaty Analiz Socjologicznych książce Po co nam socjologia?. Jest tam wywiad z nim, w którym kwestie tekstowo-socjologiczne są poruszane.

Natomiast w materii roli tekstu piosenki jako streszczenia poglądów naukowych z ciekawymi kreacjami artystycznymi mieliśmy do czynienia w dziedzinie ekonomii. Klasyczny spór interwencjonizmu z leseferyzmem został zobrazowany dwukrotnie przez Russa Robertsa (George Mason University, VA) i licznych zapewne współpracowników tu:

oraz tu:

Share:

piątek, 3 lutego 2012

Kawał drutu jako symbol statusu społecznego

 http://www.sixmoons.com/audioreviews/modwright5/dan_room.jpg


Audiofile, jak powszechnie wiadomo to ,,specyficzna grupa słuchaczy''. Ich specyfika polega na tym, że wydają krocie na regularne ulepszanie własnych, domowych sprzętów głośno grających (mówiąc po ichniemu: systemów audio). Nie trudno się domyślić, że na taki (wart często ponad 100 000 zł) sprzęt mogą pozwolić sobie statystycznie najczęściej osoby lokujące się w wyższych obszarach drabiny społecznej: lekarze, politycy, przedstawiciele zawodów prawniczych itd., którzy zdążyli już zarobić odpowiednie sumy pieniędzy, a więc wiekowo lokują się również w wyższych obszarach piramidy wieku. Pytanie, po co oni to robią. Otóż miłośnicy audio ulepszają swoje systemy audio po to, aby móc usłyszeć jak najwierniej muzykę, odtworzyć brzmienie najlepszych sal koncertowych świata w swoim domu. Hi-fi znaczy właśnie z angielskiego high fidelity, czyli wysoka wierność. I tu dochodzimy do paradoksu, ponieważ zakładając, że z wiekiem słuch słabnie a audiofile z wiekiem ulepszają swoje systemy, to w sytuacji ,,idealnej'' najlepszy sprzęt będzie miał ten, kto najsłabiej słyszy.

Tyle w kwestiach ogólnych. O kwestii audiofilskiej przypomniał mi znajomy, który dziś z rana przesłał mi interesujący link do recenzji audiofilskiego kabla USB za ponad dwa i pół tysiąca złotych. Autorowi recenzji brzmienie kabla spodobało się. Sprawa jest o tyle ciekawa, że - jak mi wskazał ów znajomy - w elektroakustycznym przesyle dźwięków przewodzenie i izolacja przekładają się na brzmienie. Natomiast w przesyle cyfrowym jedynki i zera w każdym z przewodów pozostają tylko jedynkami i zerami, a o zachwycie - w opinii tego znajomego - decydował efekt placebo. Kwestia do sprawdzenia, nie moja to branża, ale zakładając, że ma rację to dochodzi tu drugi czynnik po pogarszaniu słuchu, sugerujący, że audiofilia to choroba społeczna nie zaś organiczna.

Zatem istnienie grup mężczyzn w średnim wieku o wysokim statusie społecznym, którzy pławią się w cudownym brzmieniu sprzętu za 100 000 zł warunkowane będzie raczej uznaniem owego sprzętu za symbol społecznego statusu, nie zaś szczególnymi kompetencjami odbiorczymi. Audiofile to jedno z neoplemion społeczeństwa postindustrialnego (por. Maffesoli 1988/2008), które gromadzi się wokół statusowego zainteresowania sprzętem muzycznym, a którego wspólnotowość bardzo często rozgrywa się w rzeczywistości wirtualnej na różnego rodzaju forach.

Tak kwestię można zinterpretować nawiązując do socjologizmu (społecznego redukcjonizmu), więc dodam, że efekty placebo często są pośród audiofilów redukowane dzięki narzędziom pomiarowym, którymi sprawdzają brzmienie swoich systemów. Badający tę grupę społeczno-konsumencką na początku XXI w. w USA Marc Perlman dzieli ich na dwie grupy. Złotouchych i czytelników metrum - pierwsi z nich są zwolennikami subiektywizmu i zaufania do tego, co słyszą ich uszy, drudzy zaś preferują raczej postawę analityczno-obiektywną odwołując się do różnego rodzaju pomiarów dźwięku (por. Perlman, Social Studies of Science, 34/5). 

Marketingowo-ekonomiczne pytanie odnosi się do tego, czy istnienie obu tych grup jest opłacalne dla branży produkującej odtwarzacze, wzmacniacze, głośniki i kable. Myślę, że nie, że magiczny świat konsumpcji (por. Ritzer 1999/2001) potrzebuje więcej złotouchych, którzy będą przywiązani do symboliki przedmiotów, jakimi są kable i wzmacniacze i za ich pomocą będą chcieli budować swoją pozycję społeczną. Ciekawe jak często za cenę wygody (ponieważ z kabli można zrezygnować na rzecz przesyłu bezprzewodowego) i jakości dźwięku.


***
Tutaj moja odpowiedź na nadesłaną mejlowo krytykę: O etykę i bladozielone pojęcie
Share: