niedziela, 17 maja 2015

U2 w metrze albo co ukazał muzyczny eksperyment z Joshuą Bellem?

http://thiiran-muru-arul.blogspot.com/2011/03/tribute-to-joshua-bell.html

W ostatnim czasie w mediach pisano o tym, że nikt nie rozpoznał Panów z U2, którzy grali w nowojowskim metrze. Grali niezapowiedziany koncert i to w dodatku w przebraniu. Zajście to jako zjawisko społeczne jest dość ciekawe. U2 zagrało piosenkę Still haven't found what I'm looking for na potrzeby popularnego talk-show Jimmiego Fallona. Nie stawiono więc przed tym występem żadnych okołonaukowych celów. Jak można było się spodziewać nikt ich nie rozpoznał do póki nie ściągnęli swych przebrań. Zmiana aranżacji w/w piosenki również tego nie ułatwiała (por. film poniżej).



Prawidłowość niezwracania uwagi na muzyków grających w metrze została nieco dokładniej przestudiowana ponad 8 lat temu. W 2007 roku w podobnych warunkach dziennik The Washington Post skoordynował wykonanie eksperymentu* zapraszając do współpracy nie bylekogo, bo amerykańskiego skrzypka światowej sławy Joshuę Bella. Nie wygrzebuję tu oczywiście żadnych rarytasów, rzecz jest znana i w blogosferze pisano o tym wiele razy. Pozwolę więc sobie jako jeden z wielu ją opisać i socjologicznie zinterpretować.

Opis eksperymentu
Skrzypek w porannych godzinach szczytu w styczniu 2007 roku przy wejściu na stację L'Enfant Plaza w waszyngtońskim metrze rozstawił się pod ścianą i zaczął grać. Z wyglądu i funkcji nie różnił się niczym od przeciętnego ulicznego grajka. Miał czapkę z daszkiem, dżinsy itd. Różniły go tylko lub aż umiejętności i klasa instrumentu (Stradivarius za jakieś 3,5 miliona dolarów). Może trochę też repertuar, bo wykonał technicznie trudną do opanowania skrzypcową partitę nr 2 d-moll Jana Sebastiana Bacha (BWV 1004). Cały występ trwał nie dłużej niż trzy kwadranse (wiadomo: czas gwiazd ma swoją cenę, ale o tej prawidłowości jeszcze napiszę). Przez korytarz stacji metra przewinęło się ok. 1100 osób. Niemal wszyscy śpieszyli się do pracy, do pobliskich gmachów instytucji rządowych. Dziennikarze spodziewali się, że większość przechodniów nie zauważy, że wykonywane są najznamienitsze dzieła na najznamienitszym instrumencie przez najznamienitszego muzyka. Spytali jednak dyrektora waszyngtońskiej Narodowej Orkiestry Symfonicznej Leonarda Slatkina, jaki będzie efekt eksperymentu. Muzyk prognozował, że na 1000 osób jakieś 40, w porywach 70 dostrzeże i doceni to, że może za darmo w metrze posłuchać tak dobrego wykonania. Zgromadzą się wokół skrzypka ludzie i wrzucą mu do futerału łącznie około 150$. Dyrektor mylił się. Tłum nie zgromadził się ani na chwilę, zaś sumą znajdującą się w futerale Bella były 32$ (por. film poniżej).


Wnioski The Washington Post (TWP) i innych
Celem eksperymentu było dowiedzenie, czy w zwykłych, banalnych okolicznościach jesteśmy w stanie dostrzec piękno i czy zatrzymamy się na chwilę, by je docenić? A wobec tego, że występ uznanego muzyka został - jak to sam określił Bell - zignorowany przez przechodniów TWP postawił pytanie o naturę piękna. Czy jest ono mierzalnym faktem (jak twierdził Gottfried Leibniz), kwestią opinii (co utrzymywał David Hume) czy też czymś pomiędzy nimi w zależności od stanu umysłu oceniającego (co byłoby zgodne z poglądami Immanuela Kanta). Wymieniony uprzednio dyrektor reprezentował stanowisko określane dziewiętnastowiecznym (por. Frith Simon, Rytuały sceniczne, s. 349-350), mówiące że o wartości muzyki nie decydują opinie słuchaczy, ani nawet wykonanie, tylko formalny charakter samego dzieła. 

Spytano również przechodniów o to, dlaczego nie zatrzymali się. Ci z kolei wskazywali, że nie mieli na to czasu, że postrzegali muzyka jako zwykłego grajka, który może i ma wykształcenie muzyczne i też technicznie jest dobry, ale stoi tam tylko po to, by zarobić parę dolców. Jeszcze inni w ogóle nie zauważyli go. Natomiast osoby pracujące w okolicy (właściciele różnych kawiarni w locie, pucybuci ochroniarze czy sprzątaczki) mówili wręcz, że muzyka podobnych grajków zwykle im przeszkadza w wykonywaniu obowiązków zawodowych**.

We wspomnianej blogosferze pisano nieco inaczej. Aczkolwiek czerpano z jednej myśli artykułu felietonisty TWP - p. Gene Weingartena. Dodać trzeba, że autor za ten tekst Pearls Before Breakfast (pl. Perły przed śniadaniem) opisujący całe zajście otrzymał w 2008 roku nagrodę Pulitzera. Jeden z bloggerów pisał: Świat pędzi jednak naprzód tak szybko, że gubimy się w tym pędzie i nie jesteśmy w stanie tego zmienić, czy ten pęd będzie narastał [por. link]? Z kolei na Joe Monster blogerka przekonywał, że wniosek z eksperymentu powinien brzmieć następująco:
Jeżeli nie znajdujemy czasu, by zatrzymać się i posłuchać jak gra jeden z najlepszych muzyków świata, na jednym z najcenniejszych instrumentów muzycznych, to ile innych, wspaniałych rzeczy umyka nam w życiu? Obok ilu wartościowych i interesujących osób przechodzimy, nie zwracając na nie uwagi, nie wkładając w ogóle wysiłku w to, by je poznać? [por. link]
Jest to - jak zaryzykuję stwierdzić - interpretacja dość sentymentalna i nastawiona na autorefleksję niż poddająca opisane zjawisko analizie. Nie mówi nam to też zbyt wiele o tym, jak działa muzyka w społeczeństwie.

Próba interpretacji socjologicznej
Skoro autorzy skupili się na kwestii dostrzegania piękna w czasie, który z założenia nie jest na to przeznaczony, to od tego zacznę. Jasne zdaje się, że przeznaczając czas na wykonywanie jednej rzeczy automatycznie tracimy go z perspektywy robienia czegoś innego. Dlatego jeśli poświęcamy czas na szybkie dojście do pracy, to nie zatrzymamy się nad pięknem - żeby działać skuteczniej redukujemy złożoność świata, selekcjonujemy zauważane bodźce [tu brakuje przypisu;)]. Nie da się robić wszystkiego naraz, zwłaszcza w tzw. nowoczesnym społeczeństwie. To wiemy przynajmniej od publikacji De la division du travail social Durkheima w 1893. Nowoczesne społeczeństwo to takie, w którym występuje znaczący podział pracy. Jeden poświęca większość życia, by trenować skomplikowane gesty rąk na kilku kawałkach misternie przygotowanego drewna, ale by mógł to robić ktoś inny zajmuje się podawaniem mu coffee to go, zamiataniem ulic czy ochroną jego danych bankowych. Z tego względu trudno sobie wyobrazić rzeczywistą sytuację, w której w podziemnym przejściu tłum śpieszący się do pracy przystaje na moment, żeby pochylić się nad pięknem. Nawet jeśli jest to muzyka Bacha, grana przez wirtuoza światowej sławy na najlepszym instrumencie.

Nie chodzi oczywiści o to, że Joshua Bell zagrał w przejściu podziemnym w metrze, bo miejsce to może być wykorzystane w roli sali koncertowej. Zresztą sam Bell kilka lat później, po tym eksperymencie udowodnił to, co prezentuje poniższy film.


Jest tłoczno, jest zachwyt i jest docenienie piękna tego samego utworu granego niemal w tym samym miejscu. Kluczowe jest co innego. Zauważalna grupa studentów pierwszych lat socjologii nazwałaby to kontekstem społecznym. Faktycznie, skrzypek grał w zupełnie innym kontekście i jeśliby w nim grał uprzednio, to prognoza dyrektora Slatkina byłaby trafniejsza. Zostawmy żargon akademickich korytarzy, a sięgnijmy tam gdzie jest nieco mniej studentów, czyli do biblioteki.

W socjologicznej literaturze nie trudno znaleźć koncepcję, którą nazwano teorią stanów oczekiwania (ang. Expectation States Theory). Myślę, że będzie ona najtrafniejszą, by zinterpretować opisany fenomen. Jej główny przedstawiciel - Joseph Berger (nie mylić z Peterem Ludwigiem) - twórczo wykorzystał naczelną koncepcję interakcjonizmu symbolicznego, czyli definicję sytuacji. W myśl tej teorii zachowanie ludzi idących o poranku w metrze warunkowane było tym, że znaleźli się właśnie w tamtym miejscu i tamtym czasie, a nie np. w piątkowy wieczór w filharmonii. Każdy z osobna myślał, że tak jest ponieważ inni ludzie swym zachowaniem podtrzymywali/potwierdzali to właśnie przekonanie. Innymi słowy, jeśli dana masa krytyczna przechodniów (nie wiem ile ona wynosi, ale można to pewnie wybadać) zatrzymałaby się i regularnie po każdym fragmencie wykonanie Joshuy Bella biła brawo, to przekonanie to zachwiałoby się. Zwiększyłoby się prawdopodobieństwo zrozumienia, że ten grajek w czapce to ktoś wart uwagi. Wtedy doszłoby do rzeczy dość rzadkiej, czyli renegocjowania definicji sytuacji jako pewnej formy ładu społecznego. Metro staje się salą koncertową i zaczęlibyśmy oczekiwać od siebie i innych zachować właściwych tejże sali, a tak - bez owej redefinicji - wszyscy zachowywali się, jak przystało zachować się metrze, czyli ignorować muzycznych żebraków.


Nie zapominajmy też o instytucjonalnej teorii sztuki, która jest dziełem Georga Dickie'go. Wg tego filozofa artyści, a więc w przypadku muzyki również wykonawcy, nie tworzą tak na prawdę dzieł sztuki. Tworzą tylko artefakty, które dopiero później stają się dziełami sztuki. Stają się nimi, gdy - po pierwsze - instytucje kwalifikujące nadadzą im status kandydata do oceny. Następnie - w dalszej kolejności - reprezentanci świata sztuki - czyli w tym przypadku: muzycy, krytycy, muzykologowie, administratorzy filharmonii i uczelni muzycznych... - zaakceptują ów wystawiony do oceny artefakt to staje się on tym, za co w założeniach twórcy miał uchodzić, czyli dziełem sztuki. W przypadku Bella grającego w czapce z daszkiem przechodnie nic o jego pozycji w świecie sztuki nie wiedzieli. Nie miał muzycznego uniformu wykonawczego. Nie było za nim rozpostartego loga Natoinal Symphony Orchestra. Nie stali w zadumie melomani ani krytycy.

Zabrakło wszystkiego tego, do czego Joshua Bell został wtórnie zsocjalizowany. Dlatego na socjologiczną uwagę zasługuje to, o co powiedział bezpośrednio po eksperymencie:
bardziej zaszokowała mnie obojętność ludzi niż sama propozycja przeprowadzenia takiego eksperymentu [...] Podczas koncertu, gdy na widowni ktoś kichnie lub komuś zadzwoni telefon, strasznie mnie to irytuje. Ale tutaj, moje oczekiwania szybko zostały stłamszone. Zacząłem doceniać każde spojrzenie rzucone w moim kierunku, każde, choćby najmniejsze, oznaki zainteresowania. Byłem naprawdę wdzięczny osobom, które wrzuciły do futerału banknot, zamiast monet.
Rzucają się w oczy kwestie związane z osobowością statusową p. Bella. Jak wiemy od Ralpha Lintona jest to zespół cech osobowościowych wynikających z pełnionych ról zawodowych. Oto muzyk, którego drażni najmniejszy nawet objaw złamania koncertowej etykiety staje w obliczu tysiąca osób, które mijając go nie traktują go z tym, co sam definiuje jako należytą uwagę. Tym samym dopiero w tym momencie ujawniają się pewne niepisane normy, które zinternalizował i których pewnie nie potrafiłby tak sprawnie określić udzielając wywiadu badaczowi.

***

Wrócę jeszcze na koniec do U2, którzy grali incognito na stacji nowojorskiego metra Grand Central. Po obejrzeniu innych ujęć można mieć wątpliwości co do skali tego przedsięwzięcia. 
 

Nie mniej jednak pytanie o percepcję i docenienie - że tak powiem - muzyki mistrzów w całkowicie niemistrzowskim kontekście pozostaje kwestią do nieco bardziej prawilnego metodologicznie zbadania jeśliby ktoś szukał inspiracji.

 Jednak w muzyka w metrze to, mimo wszystko element codzienności, który przez wielu jest oczekiwany. Zwłaszcza jeśli jest dostosowany do specyfiki oczekiwań: poziomu skupienia przychodniów, konkuruje z innymi hałasami, jest barwny, wyróżnia się itp. Jak na poniższym nagraniu.

_________________
*     Można oczywiście spierać się, czy był to eksperyment w ścisłym tego słowa sensie. To znaczy, czy wszystkie najistotniejsze aspekty tej sytuacji obserwacyjnej były poddane kontroli. Jednak jeśli mielibyśmy się trzymać luźniejszej definicji eksperymentu (czyli: quasi-eksperymentu), a więc zakładającej, że mamy ten sam bodziec, którym oddziałujemy na dwie różne grupy (eksperymentalną i kontrolną), to mieliśmy tu do czynienia z tą formą eksperymentu. Wystarczy wspomnieć, że kilka dni przez eksperymentem Washington Post Joshua Bell występował w bostońskiej Symphony Hall i bilety kosztujące 100$ za miejsce wyprzedane były na dwa tygodnie przed występem. Zakładać można więc, że podobny repertuar w wykonaniu tego samego muzyka w innym miejscu, dla innej publiczności wykazał, że stanowi pewną wartość estetyczną. 

**     Podobne głosy dochodziły do mnie z terenu po tym, jak pracownicy bydgoskiej Katedry i Zakładu Muzykoterapii CM UMK testowali wpływ muzyki poważnej na poprawę dobrostanu pacjentów akademickiego im. Jana Biziela. Krótko mówiąc: pielęgniarki trafiał szlag, jak miały po 8h dziennie wykonywać swoje czynności słuchając tych samych fragmentów z Bacha, Mozarta czy Pachelbela.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Share:

7 komentarzy:

  1. O kurde, niezłe:) Jak już odkryli kto gra to wielki szał:)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U2 ma duży kapitał rozpoznawalności, w przeciwieństwie do J. Bella ;)))

      Usuń
    2. Mylisz się. Prawdziwy meloman operowy rozpozna od razu Bella.

      Usuń
    3. a ilu PRAWDZIWYCH melomanów możemy zliczyć w Waszyngtonie?

      Usuń
  2. O:) ciekawe. Czy ludziom podoba się muzyka dlatego, że jest znana, czy dlatego, że jest fajna?

    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się nie wyklucza, ale myślę (hipotetycznie obstawiam), że 60% dlatego, że jest znana

      Usuń